Udało się! 💕
Z radości najchętniej bym podskoczyła – gdybym akurat nie siedziała wtedy za kierownicą, odczytując maila…
Zakwalifikowałam się na See Bloggers 2019 w Łodzi – jedno z największych wydarzeń dla twórców internetowych w Polsce.
Od tamtej chwili minęło już trochę czasu, zobowiązania zrealizowane, emocje opadły – mogę więc spojrzeć na wszystko z dystansu i podzielić się z Wami moją relacją.
To nie był tylko event. Dla mnie to był milowy krok zawodowy i osobisty – pierwszy raz tak wyraźnie poczułam, że jestem częścią branży, że to, co robię, ma sens. Ale od początku.

Czym właściwie jest See Bloggers?
To jedno z największych i najbardziej prestiżowych wydarzeń dla twórców internetowych w Polsce – blogerów, youtuberów, influencerów i osób działających w branży kreatywnej. To miejsce wymiany doświadczeń, wiedzy, inspiracji i kontaktów, ale też przestrzeń wolna od ocen typu „znajdź sobie normalną pracę”.
Lokalizacja wydarzenia: EC1 w Łodzi – w zrewitalizowanym kompleksie dawnej elektrociepłowni. To sam środek Łodzi, kilka minut spacerem od głównych ulic i dworca.
Udział w See Bloggers jest bezpłatny, ale nie każdy może wejść z marszu – trzeba przejść proces selekcji. Kandydaci wypełniają formularz zgłoszeniowy, podają linki do swoich kanałów, portfolio i uzasadniają chęć uczestnictwa. Organizatorzy wybierają osoby, które realnie działają w sieci, tworzą jakościowe treści i mają coś do wniesienia do twórczej społeczności.
Dla mnie samo zakwalifikowanie się było ogromnym wyróżnieniem i znakiem, że to co robię – ma sens.
🔹 Koszty dojazdu i noclegu każdy pokrywa we własnym zakresie, ale żeby je zminimalizować, organizatorzy stworzyli specjalną grupę na Facebooku, gdzie można dogadać się z innymi uczestnikami. Jeśli ktoś jedzie z tego samego miasta – warto się skrzyknąć i połączyć siły. To też świetna okazja do poznania się jeszcze przed wydarzeniem!
‼️ Jeśli zakwalifikujesz się, a jednak nie możesz wziąć udziału – trzeba poinformować organizatorów. Dzięki temu zwolnisz miejsce dla osoby z listy rezerwowej. Brak informacji i niepojawienie się może wpłynąć na Twoją możliwość udziału w kolejnych edycjach.

Jadąc na See Bloggers byłam umówiona tylko na miejscu z moją Asią, prowadzącą bloga Magnetic-Lips❤️ Odnalazłam ją zaskakująco szybko, a jak to u nas – pierwsze co zrobiłyśmy, to cykałyśmy fotki. Warunki do tego były świetne – główna hala wyglądała jak targi, pełna stoisk firmowych, zaaranżowanych zgodnie z ich przekazem i charakterem marki. Każda firma miała swoje wyraźne stanowisko, co tworzyło bardzo kolorową i inspirującą przestrzeń. Indigo przygotowało strefę, z której chętnie korzystałyśmy do zdjęć. Były też ścianki do pozowania oraz możliwość zagrania na VR, co dodało wydarzeniu dodatkowego, nowoczesnego klimatu.
Na zdjęciu z Anną Muchą, mistrzynią makijażu, która zdobyła tytuł mistrza świata w makijażu w Monachium w 2015 roku. Anna jest absolwentką Akademii Makijażu Ewy Filipeckiej w Kielcach i od lat dzieli się swoją wiedzą jako trenerka makijażu. Prowadzi własne kursy i sesje makijażowe, specjalizując się w technikach takich jak smokey eyes czy makijaż wieczorowy.

Z wykładów wyjątkowo tym razem skorzystałam tylko w niewielkim zakresie – zaliczyłam raptem kilka sesji. Głównym powodem był ogrom przestrzeni w hali EC1, która okazała się naprawdę rozległa i wymagała ode mnie chwili, aby się w niej „nauczyć” poruszać. Musiałam zorientować się, gdzie znajdują się poszczególne strefy, jakie firmy i atrakcje czekają w różnych zakątkach wydarzenia.
Dojechałam na See Bloggers dopiero w sobotę w południe i zostałam do niedzieli do południa, podczas gdy cały event trwał od piątku popołudnia do niedzieli. To właśnie dlatego mój czas na wykłady był ograniczony, ale ta eksploracja przestrzeni pozwoliła mi lepiej zaplanować kolejne dni i spotkania na przyszłość. Gdy w domu sprawdziłam papierową mapę, którą wręczono mi przy rejestracji, odniosłam wrażenie, że nie wszędzie byłam i przegapiłam kilka stanowisk.
Z niedopracowań imprezy widzę przede wszystkim brak konkretnych wskazówek dojazdu. Gdybym wcześniej nie poczytała od innych internautów, jak tam dotrzeć, to na pewno po kilku kółeczkach rzuciłabym to wszystko i zawróciła do domu… Co zresztą było widać – wychodząc z budynku, zauważyłam, że większość samochodów na parkingu miała tablice rejestracyjne EL, EL, EL, EL, EPA, a sporadycznie jakieś z poza Łodzi. Czyli nie tylko ja miałam problem z dojazdem.
A skoro już przy dojeździe jesteśmy, to gwiazdą i wybawcą wieczoru oraz dnia był oczywiście… mój samochód. O tym, że komunikacja publiczna nie nadaje się na transport na takie wydarzenie, wie każdy, kto z niej korzystał. Ceny benzyny w Polsce też nie pomagają… Ten, kto wymyślił BlaBlaCar, zasługuje na Nagrodę Nobla i powinien być noszony na rękach!
W sobotę rano woziłam pasażera z Kielc do szpitala w Łodzi (spokojnie, nie jako zastępca karetki – on jechał do swojej małżonki). Po drodze pochwalił się, że na dworcu PKP powiedziano mu, iż aby dojechać z Kielc do Łodzi, czekają go aż trzy przesiadki… Mieliśmy więc czas, żeby porozmawiać o tym, co ostatnio dzieje się u niego w pracy – czuć było, że bardzo potrzebował się wygadać i wyrzucić z siebie ten ból.
Natomiast wieczorem, przypadkiem w łazience noclegowni, odezwałam się do obcej dziewczyny (ach, jak dobrze mieć usta, które nigdy się nie zamykają!) i nawiązałam znajomość, której się zupełnie nie spodziewałam… Okazało się, że sąsiadami z pokoju nr 13 byli Olga i Krzysiek, prowadzący bloga Follow Your Map😍! W trakcie wymiany instagramów zaświtało nam, że „skądś kojarzymy tę nazwę”… Okazało się, że od lat komentowaliśmy sobie nawzajem wpisy!
Mimo że prowadzimy blogi na zupełnie różne tematy, rozmowy z Olgą i Krzyśkiem nie cichły ani na chwilę! Nie było ani krępującej ciszy, ani momentu zawahania – po prostu naturalna, fajna wymiana myśli. To było coś naprawdę wspaniałego!
Wieczór dzięki nim był wyśmienity! Na gali alkoholu nie brakowało, a że sąsiedzi byli na zeszłorocznej edycji, zdałam się na ich doświadczenie i wskazówki. I taki mały suprajsik – godzina prawie 22, a przekąsek brak🤣. Krzysiek pobiegł do sklepu, ale zamknęli mu drzwi przed nosem... Niewiele brakowało, a piliśmy byśmy na pusty żołądek! Na szczęście mój mózg przypomniał sobie, że w paczce powitalnej z darami losu były jakieś przekąski!
No to fruu do mojego auta po ratunek… Nie powiem, gdzie dokładnie zaparkowałam, bo ktoś może mi za rok to miejsce sprzątnąć sprzed nosa! Jeszcze udało się zrobić piękne zdjęcie, jak zdobyliśmy „Łódzką górę” – czyli usypaną górkę gruzu tuż obok mojego parkingowego miejsca!🤣
To była moja trzecia w życiu wizyta w Łodzi — taka mała tradycja, by odwiedzać to miasto raz do roku. Pierwsza była samochodem i wtedy przekonałam się, dlaczego Łódź bywa nazywana jednym z elementów polskiego trójkąta bermudzkiego... drogowego! Żadna mapa — ani nawigacja samochodowa, ani Google Maps, ani mapa w telefonie — nie potrafiła ogarnąć wszystkich rozkopów, zakazów skrętu i objazdów!
Co to by była za wycieczka, jeśli nie byłoby z niej pamiątek! Skorzystałam z większości stoisk, chłonąc atmosferę i poznając różne marki oraz osoby.
Wnioski z jakimi wróciłam z imprezy:
- Trzeba się wybić, trzeba zaistnieć - jeszcze nie wiem jak to zrobić, ale gdy to zrobię, sprawy nabiorą właściwego toru.
- Nikt nie wskaże ci twojego miejsca - ani człowiek ani rzecz, ale gdy je odnajdziesz, to nikt nie będzie cię z tamtąd wyganiać, a nawet dzięki temu pomożesz innym (parafrazując drogę i miejsce parkingowe).
- Nie wyrzucę nigdy identyfikatora z tej imprezy! Jest dla mnie czymś jak dla zwycięzcy medal. Przypomina mi on, że pomimo droga to była masakra (najgorszemu wrogowi bym nie życzyła co chwilę słyszeć "skręć w prawo" i oczywiście musi tu być zakaz skrętu w prawo), to i tak znalazłam rozwiązanie i dojechałam wręcz wspaniale (miałam do auta 300m od głównych drzwi!). I że w końcu wybrałam coś zawodowo dobrze - bo w tej branży nie ma jadu, ludzie są otwarci, ba nawet idąc do noclegowni to koleś jak zauważył że mam różową opaskę na ręce, odezwał się i wynikła z tego swobodna rozmowa aż do miejsca docelowego. Praca ta też nie oddziela mnie od ludzi - nie czarujmy się, człowiek to zwierzę stadne i potrzebna jest ekipa - a to właśnie dzięki tej pracy nawiązuje kontakty. Gdy spojrzę na tą plakietkę widzę - że nie jestem zerem - że coś potrafię, że nie jest tak jak przez lata mi wmawiano w rodzinie i otoczeniu.
Czy wezmę udział za rok? Jeśli się zakwalifikuję to oczywiście!