Stare zdjęcia moich włosów… Cóż, wykonane w różnych warunkach, różnymi aparatami i przez różnych pomocników, nie oddają do końca rzeczywistości. Dlatego postanowiłam opisać moją włosową historię – krok po kroku, szczerze i bez lukru. Jeśli interesuje Cię temat pielęgnacji włosów, zwłaszcza długich i farbowanych – czytaj dalej.
Dzieciństwo – włosy jak siano i łupież drapany pazurami
Jako dziecko miałam typowe, zaniedbane włosy. Szaro-bure, sianowate, bez wyrazu. Skóra głowy? Łupież drapany pazurami. Z perspektywy czasu widzę, że to po prostu efekt braku wiedzy i pielęgnacji. Tak wtedy wyglądała norma. Do tego uboga dieta, ciągle jedzenie tego samego, brak witamin też miał wpływ na efekt wizualny. Dziecinne = zaniedbane.
13 lat – pierwszy krok w stronę świadomej pielęgnacji
Można powiedzieć, że jestem włosomaniaczym dinozaurem. Moje pierwsze świadome podejście do pielęgnacji włosów miało miejsce w wieku 13 lat. Zaczęłam od... kremowania. To odpowiednik współczesnego olejowania. Włosy były niefarbowane, ale wypadały garściami. Było ich mało i były bardzo osłabione.
Tu już można obalić powielany od lat mit - że włosy zniszczone to pewnie farbowaniem. Bzdura! Żadna farba nigdy nie zniszczyła mi włosów tak, jak brak pielęgnacji, jak drapanie skóry głowy, używanie najtańszego rypacza i nie zabezpieczanie końcówek przed czesaniem.
15–20 lat – rycynowe eksperymenty i czarna faza
W tym okresie namiętnie olejowałam włosy, szczególnie olejem rycynowym – również skórę głowy. Pojawił się błysk, ale wypadanie nie ustępowało. Wiedzę czerpałam głównie z gazet i poleceń otoczenia – internet nie był jeszcze źródłem włosowej mądrości jak dziś.
Pierwsza koloryzacja: henna na brąz – która zmyła się po tygodniu.
Później – czarna farba dla faceta. Niezłe poświęcenie dla miłości, c'nie?
Po otrąceniu – ombre z czerni do brązu i blondu, które szybko ciemniało przez... tak, znowu rycynę. Dziś już wiem, jak działa rycyna na blond, ma ona właściwości przyciemniające. Do włosów czarnych czy brązowych jest dobrym wyborem, ale dla blondu nie.
Kosmetyki dobierałam intuicyjnie – jeśli ktoś miał włosy, jakie mi się podobały i mówił, czego używa, ja pędziłam po to do drogerii. Rossmann był moim drugim domem.
20–25 lat – czerwone eksperymenty
W tym czasie zaczęłam farbować włosy na czerwono. Efekt był piękny... przez dwa-trzy tygodnie, później zostawał rudy. Usiłowałam potrzymać ten efekt piankami koloryzującymi.
Dwa razy przeszłam na rudy z pełną premedytacją. Kiedy pracowałam na etacie, sięgałam po najtańsze produkty do pielęgnacji – liczyła się tylko cena.
Po odejściu z etatu, gdy zaczęłam wychodzić z psychicznego dołka, na nowo wracałam do dbania o siebie.
25 lat – blond
To był trudny moment w życiu prywatnym. Coś we mnie pękło. I wtedy pojawił się blond. O szczegółach tej zmiany pisałam w osobnym wpisie na blogu – kliknij tutaj, aby przeczytać. Ta koloryzacja chyba była symbolicznym odcięciem się od przeszłości. Nie robiłam dekoloryzacji, w tamtym poście szczegółowo opisałam jak stopniowo wybijałam z włosa rudości.
28 lat – zrozumienie, że włosy reagują na stres
W wieku 28 lat uwolniłam się od toksycznej relacji. W rozmowach z innymi, którzy także przez lata żyli w stresie, odkryłam coś przełomowego: moje włosy nie wypadały przez złą pielęgnację, tylko przez permanentny stres! Mam żal do służby zdrowia, czemu pod pretekstem "rodzina" pozwala się na wieczną krytykę, projekcje, narzekanie itp. i nikt nie pomaga ofiarom, nikt nie zbadał mi kortyzolu nigdy, a przecież byłam dzieckiem!
Dziś widzę to wyraźnie – przy dużym stresie włosy znowu zaczynają wypadać.
28–30 lat – złoto-czarny balans i pół metra włosów
Obecnie farbuję się na złoto-czarny kolor – to mój kompromis między chęcią konkretnego koloru, a trwałością efektu.
Moje włosy sięgają już planowanej długości – mam pół metra włosów!
Kosmetyki są dobrze dobrane. Zdarza się bad hair day, ale rzadziej niż raz w miesiącu.
Po dawnych suchych włosach nie ma śladu.
Potrafię dobrać pielęgnację tak, by utrzymać efekt prostowania.
Mam w swojej kolekcji prostownicę, lokówkę, nożyczki fryzjerskie, jedwabny wałek do kręcenia włosów i suszarkę, z której korzystam jedynie awaryjnie – nie wyobrażam sobie suszenia tak długich włosów co trzy dni.
Opanowałam też wiele technik zaplatania warkoczy.
Włosy farbuję w marcu, czerwcu i wrześniu. Od października do pierwszej połowy marca przerwa, jak mam z barteru wcierki to również wtedy praktykuję.
Dalej praktykuję pielęgnację o której pisałam w tym poście, jak czesać, czemu wyglądają inaczej na zdjęciach niż w rzeczywistości itp.
Życie z bardzo długimi włosami – blaski i cienie
Od zawsze marzyłam o włosach do lędźwi. Ale nikt mnie nie uprzedził, jakie będą konsekwencje:
- kucyka na czubku głowy mogę zrobić tylko raz na jakiś czas i na kilka godzin - inaczej od ciężaru włosów boli mnie głowa,
- przycinanie końcówek co miesiąc lub dwa, bo zbyt długie irytują - spadają pod koło od jogi, wysuwają się z koczka podczas codziennych czynności domowych,
- przerzucanie ich na i za fotel w biurze czy samochodzie, bo jak szarpniesz nagle głową to bardzo zaboli...
- złudzenie optyczne wypadania włosów – bo jeden półmetrowy włos na szczotce wygląda jak pięć.
Moje włosowe cele na przyszłość
Chcę utrzymać wyhodowaną jakość włosów. Marzę też o tym, by kiedyś pojawiły się naprawdę trwałe farby kolorowe – takie, które utrzymają się przynajmniej trzy miesiące. Do tego czasu zostaję przy moim obecnym złoto-czarnym duecie.
A jaka jest Twoja włosowa historia? Podziel się w komentarzach – może miałaś podobne etapy, wzloty i włosowe kryzysy? Może też przeszłaś drogę od sianowatych pasm do świadomej pielęgnacji?
Świetna historia. Ja mam włosy za ramiona i zawsze chciałam mieć dłuższe, ale na tym etapie po mimo podcinania końcówek zawsze się zatrzymują
OdpowiedzUsuńŁadnie Ci w rudym. Ale to, co teraz masz na głowie - pełna zazdrość. I tak, włosy bardzo reagują na stres. Moje znów zaczeły wypadać...
OdpowiedzUsuń